niedziela, 11 sierpnia 2013

"Pytań się nie zadaje" - część pierwsza

- Ej, Szczurek, pośpiesz się – Vilim z obawą zerknął przez ramię. – Kurwa, chyba ktoś tu idzie. A nie. . . to tylko kot.
Zza strzaskanej szyby piwnicznego okienka wyjrzała na chwilę twarz Jovana, którego mało kto nazywał inaczej niż Szczurem.
- To jest jakaś rupieciarnia, po cholerę mieliby akurat tutaj...
- Oj, zamknij się i szukaj! – uciął Vilim. – Jak Veselin mówił, że tutaj, tu tutaj.
Podmuch wiatru przegnał właśnie chmury. Cóż, że wymazali twarze i ubrania sadzą, skoro świetle okrągłego księżyca widać ich było jak na dłoni. Bardzo kiepski  czas na włamania, ale pan Veselin obiecywał słono zapłacić. Co prawda słono najwyżej w mniemaniu trzech bezdomnych chłopców, ale oni nie mieli o tym pojęcia. Wszyscy trzej, Miha stojący na czatach, Vilim i Szczurek przetrząsający piwnicę, zrozumieli właśnie, dlaczego obiecał im aż pół setki larenów, jeżeli się włamią się właśnie teraz, a nie za tydzień czy dwa. Po prawdzie, zrobiliby to i za ćwierć uzgodnionej sumy, ale wtedy pewnie nie postaraliby się aż tak bardzo.
Od kiedy banda Łysego Icka zaczęła obstawiać również mały jarmark za miastem, pierwszym, co uczyniła w zamian za ściągane haracze, było przepłoszenie stamtąd miejskiej dzieciarni. Dotychczas targ żywił wiecznie głodną i biedną zgraje złodziei, którym wciąż brakowało lat albo umiejętności, aby mogli zająć się jakimś dochodowym zajęciem. Po za tym wciąż pozostawał lepszą alternatywą niż najęcie się w fabryce, gdzie dobrze płacili tylko mężczyznom w sile wieku. Na targu kradł kiedyś również Icek i jego „chłopaki”, ale ulica nie była miejscem, gdzie komukolwiek przychodziły do głowy sentymenty.
Na szczęście istnieli jeszcze anarchiści i Ilija Veselin. Obecny przywódca rewolucyjnego podziemia stolicy wywinął się niedawnej nagonce, której ofiarą padli jego koledzy. Skoro tylko zniknęli idealiści, którzy wiązali mu ręce, a groźba uznania za komunistę odeszła, zaczął działać tak, jak zawsze pragnął. Jednym z lepszych pomysłów było zaangażowanie w walkę z systemem i burżuazją miejskich przestępców, bezdomnych i ulicznych artystów, do których na ogół przemawiały ideały, a jeśli nie to pieniądze. Już niedługo wszyscy oni będą równi wyzyskującym społeczeństwo rojalistom. Będą mogli spojrzeć im w oczy, napluć na podkręcone woskiem wąsiki. Już niedługo. Rewolucja unosi się w powietrzu.
- Szczurze, masz wreszcie ten medalion? – zniecierpliwił się Vilim.
- Nie, tu są same rupiecie. . . a pies trącał Veselina za taką robotę.
Po drugiej stronie placu, w gąszczu ogrodu hrabiego Mihalovica, sowa pohukiwała coraz częściej i bardziej desperacko niż parę minut temu. Ale przede wszystkim mniej wydawała się sową, a bardziej udającym sowę Mihą, który coś spostrzegł.  Tak przynajmniej zdawało się Vilimowi.
Jak zazwyczaj w podobnych momentach, zaczął sobie obiecywać, że to już ostatni raz.  Że już nigdy, przenigdy, nie da się chłopakom naciągnąć na żadną podobną akcję. Za zamiast tego, jak przykładny złodziej zacznie ograbiać starsze panie i straganiarzy. Albo jeszcze lepiej: pogada z bratem i zorganizują burdel dla tych wszystkich obleśnych zboczeńców, którzy lubią gładkich chłopców... Nie, obrzydlistwo. Tego nie zrobi, nawet dla kasy. W takim razie zostanie rynkowym skrzypkiem. Tylko skąd wziąć skrzypce? Cokolwiek, byle nie ryzykować życia, bo hrabia na pewno zadbałby, aby powieszono rabusi, którzy poważyli się na czyn tak niegodziwy, jak włamanie się do składu jego rupieci.
Nie, wcale nie był okrutnikiem ani wariatem. Jeśli jakimś cudem chłopcy dobrali się do biżuterii czy innych kosztowności, porwali gęś albo zabrali kiełbasę ze spiżarki, kazałby ich najwyżej oćwiczyć, a potem puścił wolno. Jednak ten, kto zakradał się do lamusa w starym dworze, węszył wśród rozpadających się  skrzyń i pudeł pełnych staroci, ten wiedział czego szuka. I co tam ukryto, niczym perłę w kadzi gnojówki, jak powiedział Veselin. A takim złodziejom Mihalovic nie mógłby darować.
Skądś, chyba od strony lasu, przybliżał się tętent końskich kopyt, zadudnił głucho na moście i wkrótce ustal. Podeszwy podkutych butów jeźdźca zachrzęściły na wysypanym żwirem podjeździe. Vilim zaklął pod nosem. Kto, do diabła, przyjeżdża do domu w środku nocy? Właściciel, odpowiedział sobie sam i ciarki przyszły mu po plecach. Po chwili dotarło do niego, że sowa-nie-sowa od jakiegoś czasu przestała pohukiwać.
 - Mam! –zawołał szeptem Jovan.
W tej samej chwili wokół rozległo się szczekanie psów.
 - A wy, skurwysynyyy! – wydarł się ktoś zachrypniętym, przepitym głosem. -  Mam ja was, gnojki!
Zza rogu starego dworu wyskoczył przygarbiony mężczyzna w kufajce. Obiema rękami trzymał obroże dwóch chartów, a te zaczęły wściekle ujadać, gdy postrzegły obcego. Vilim odwrócił się natychmiast by spostrzec jak psiarz puszcza zwierzęta, a te natychmiast skoczyły ku chłopcu.
 - Goń! Bierz, go bierz! – rozdarł się psiarz.
Bez namysłu, na który przecież nie było czasu, zrobił najgłupszą z możliwych rzeczy, ale też jedyną, jaką mógł. Puścił się biegiem poprzez plac, zupełnie jak zając, który podczas polowania umyka przed zgrają psów. Zaś te charty złowiły już nie jednego zająca.
Jovan nie czekał, by zobaczyć jak psy doganiają Vilima. Mimo, że gdy psiarz ich nakrył, był już o krok od wyskoczenia z piwnicy, natychmiast cofnął się od okienka o mało nie przewracając stosu skrzynek. Rozejrzał się po pomieszczeniu rozpaczliwie poszukując drogi ucieczki.
Piwnica była do połowy wpuszczona w ziemię, pełna zatęchłej wilgoci i pajęczyn  wysrebrzonych przez światło księżyca, które wlewało się przez nieliczne,  wąskie okienka.  Z trójki trzynastoletnich chłopców tylko Jovan zdołał się przez nie przecisnąć. Po raz pierwszy w życiu ucieszył się, że jest mały i chudy.
Przebiegł wzrokiem po półkach sięgających niskiego stropu, po upiornym bezgłowym pomniku widocznym przez dziury w okrywającym go prześcieradle, setkach szpargałów i zwykłego szmelcu pokrytego gruba warstwą kurzu. Gdyby miał czas, zastanawiałby się, jakim cudem takie rzeczy w ogóle znalazły się w domu hrabiego.
Nigdzie nie dostrzegł drzwi. Serce tłukło mu się w piersi tak głośno, że pewnie słyszeli je aż na podwórzu. Jednak wyjście musiało się gdzieś znajdować, w innym razie, czy istniałby sens budowania pomieszczenia bez drzwi? Przeszedł kilka kroków w głąb składu staroci, przeskakując nad kufrem i niechcący rozdeptując coś porcelanowego. Szlag by to trafił, pomyślał  strzepując okruchy porcelany z bosej stopy, trzeba wreszcie załatwić sobie jakieś buty. O ile stąd w ogóle wyjdzie... Wytarł okrwawioną dłoń w spodnie i utykając ruszył dalej.
Minął monstrualną szafę o wypaczonych drzwiach i wreszcie, za rogiem spostrzegł upragnione wyjście. Przeskoczył drewnianą ławę i dopadł go w kilku krokach. Powinno mu się udać zwiać, jeśli wyjdzie po drugiej stronie budynku. Żeby tylko Vilim nie wydał go zbyt szybko, kiedy go zaczną maglować. I ciekawe co z Mihą? Pewnie uciekł skoro tylko zobaczył psiarza. . . Ale może to i dobrze. Jeżeli Jovan sam zaniesie Veselinowi ten medalion, również sam zgarnie pięćdziesiąt larenów. I kupi za to buty. . . albo nie, buty zabierze jakiemuś dzieciakowi, a pieniądze wyda na żarcie. I koraliki dla Katki, te, na które gapiła się ilekroć przechodzili obok straganu przy cerkwi.
W życiu nie miał tak wielu pieniędzy na raz. Zabawne, słyszał, że za panienki u Lazara płacili po cztery razy tyle. No ale to ci bogaci, burżuje, jak mówią rewolucjoniści. Lazar miał najlepszy burdel w okolicy i nie obsługiwano tam byle kogo.
Jovan odgarnął szmatę zasłaniającą wyjście wzbijając tumany kurzu. Najwyższym wysiłkiem powstrzymał kichnięcie w obawie, że ktoś go usłyszy. Uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu, które utonęło w mroku, gdy opuścił zasłonę.
Było puste, jeśli nie liczyć  zbitego z surowych desek regału, niebezpiecznie pochylonego do przodu. Był okryty kocem, lecz jedna z nici, którymi go przywiązana musiała pęknąć. Zza narzuty wyzierały półki gęsto zastawione słojami o tajemniczej zawartości. Jednak ona wcale nie interesowała Jovana, w przeciwieństwie do pozbawionej drzwi futryny zabarykadowanej meblem. To niemożliwe, aby w ten sposób zablokowano jedyne wyjście, pomyślał, przechodząc przez pomieszczenie. Przecież wtedy osoba, która je zastawiła musiałaby przecisnąć się przez okno w rupieciarni, a wszystkie były zbyt wąskie. Jednak ściany pod żadnym pozorem nie wyglądały na takie, które mogły kryć sekretne drzwi... no chyba, że zaczarowane, jak w bajkach, które opowiadała pewna siostra z sierocińca.
Jednak wyjścia z niebajkowej piwnicy nie stanowiły magiczne drzwi, a klapa na suficie. Strop był na tyle niski, że spokojnie dosięgnąłby go dorosły człowiek. Jovan również, choć musiałby stanąć na krześle. Ani krzesła, ani tym bardziej drabiny próżno było szukać. Zapewne jakiś sprzęt, przydatny w tej sytuacji, znalazłyby się wśród rupieci, lecz czas gonił. Po za tym nie wiedział nawet, czy  klapa w ogóle jest otwarta. Wyglądało na to, że jedynym sposobem na wydostanie się, będzie wyrzucenie weków z dolnej półki regału. Wtedy przeczołga się dalej. Jeżeli tam, w następnym pomieszczeniu znajdują się okna to jest uratowany. . . no prawie. Wszystko zależy od Vilima.
Uklęknął przy półce i zawiesił medalion na szyi, aby mieć wolne ręce. Po jaką cholerę on Veselinowi ? Bo chyba nie do noszenia?
Chociaż Jovan miał ochotę za jednym zamachem wyrzucić wszystkie słoje z półki, powstrzymywała go świadomość jaki hałas by wówczas uczyniły. Dlatego ostrożnie złapał pierwszy z nich, tak duży i ciężki, że nie był w stanie uchwycić go jedną ręką. I zamarł z półotwartymi ustami. Pasmo księżycowego światła padło akurat na wnętrze weka ukazując, iż wcale nie mieści on konfitur, jak podejrzewał Jovan. W mętnej formalinie pływała ludzka głowa. Chłopiec podziwiał ją przez chwilę z mieszaniną odrazy i fascynacji. Na moment pożałował, że słój jest taki ciężki i nie zdoła zabrać go ze sobą. Ale by się chłopaki zdziwili, pomyślał, oczami wyobraźni widząc, jak prezentuje kolegom znalezisko. Pewnie by się porzygali. On już przywykł łażąc kanałami, gdzie pełno było różnego paskudztwa i mało co robiło na chłopcu wrażenie.
Wycie psa na zewnątrz przypomniało Jovanowi, co powinien robić. Odstawił wek na klepisko i chwycił następny. Ten miał nieodgadnioną zawartość, bo formalina wyparowała, a preparat zdarzył doszczętnie zgnić. Kolejny słój zawierał kciuk, potem Jovan natknął się na zwoje jelit, już na pewno nie ludzkich, bo zbyt małych, oraz zdecydowanie człowieczą stopę z dziwnym wybrzuszeniem pomiędzy palcami, wątrobę, nienaturalnie wielkiego karalucha, serce, oko, szczura i kilka organów, których  potrafił rozpoznać.
W chwili, gdy dotarł już prawie do połowy półki, regał niespodziewanie przechylił do przodu. Jovan ledwie zdążył zasłonić się rękami nim runęła na niego drewniana konstrukcja, z której posypały się weki, o zawartości zapewne podobnej do tych już przez niego widzianych. Ogłuszający huk tłuczonego szkła wypełnił piwnicę, z dziesiątek słojów wypłynęły zanurzone w formalinie obrzydliwości.
Jovan był tak przerażony i zaskoczony, że nawet nie poczuł bólu. Skądś znalazł w sobie siłę, by w mgnieniu oka wydostać się spod regału i przeskakując nad nim wbiec go pomieszczenia, które zastawiał. Bose stopy klaskały o kafelki znacząc brudno-krwawe ślady na ich zakurzonej bieli. Pokój przypominał laboratorium, nie skład rupieci, tak jak reszta piwnicy. Jednak Jovan wcale tego nie zauważył. Jego uwadze umknęło operacyjne łóżko ze skórzanymi pasami, szafki o szklanych drzwiach, przez które wyglądały dziesiątki butelek i fiolek. Nie spojrzał nawet na pokrywające ściany szkice ciała w kolejnych stadiach chorób ani na broszury zatytułowane nazwiskami. Wannę z wapnem minął jakby nie istniała. Po prostu przebiegł przez pomieszczenie, by czym prędzej dopaść okna i wybił je pięścią, nie bacząc na szkło raniące rękę. Podskoczył i podciągając się na niewielką wysokość wydostał na zewnątrz.
Z nieopisaną ulgą złapał haust świeżego powietrza, ostrego przez pierwsze jesienne przymrozki.  Natychmiast poderwał się z ziemi i rzucił do ucieczki. Nie dbał, czy ktoś go spostrzegł, choć zdawało się to mało prawdopodobne. Z tej strony starego dworu rozciągał się wyłącznie zagajnik, które później zmieniał się w las. To stąd przyszli chłopcy, ale Jovan pobiegł właściwą ścieżką całkiem przypadkowo, pragnąc po prostu znaleźć się jak najdalej od domu hrabiego, jego psów i wnętrzności w formalinie.
Pędził wąską dróżką wydeptaną przez zwierzęta w takim zapamiętaniu, że nie spostrzegł gdy skręciła raptownie tuż nad brzegiem wąwozu.  Jovan nie zdarzył wyhamować, a piaszczysta ziemia, utrzymywana tylko lichymi korzeniami traw, osunęła się pod jego stopami.  Chłopiec ześliznął się po zboczu wrzeszcząc z całych sił. W locie próbował uchwycić wystające korzenia i gałęzi krzaków, jednak w niczym mu to nie pomogło, bo rośliny były zbyt kruche by go zatrzymać. Chwilę, może mrugnięcie oka później był już na samym dole.
Ponad sobą widział pochylone krawędzie wąwozu i niesamowicie gwiaździste niebo pomiędzy gałęziami drzew. Wylądował w jeżynach, które trochę zamortyzowały upadek, ale w zamian niemiłosiernie go pokuły. Dopiero teraz, leżąc i ciężko dysząc, Jovan zaczynał w ogóle odczuwać ból. Ten przychodził powoli; najpierw delikatne ukłucia jeżyn, potem szczypiące rozcięcia zadane przez szkło, a na końcu wszystkie siniaki i stłuczenia. Krzywiąc się powoli podniósł rękę i przejechał palcami po drugim ramieniu. Było mokre; krew, czy ta paskudna formalina? Wzdrygnął się na myśl o zawartości słojów.
Na szyi wciąż czuł ciężar medalionu, po który przyszedł razem z Vilimem i Mihą. Ciekawe co stało się z tym pierwszym. Czy to, że nikt nie wszedł do piwnicy oznacza, że Vilim go nie wydał, czy może, że zagryzły go psy? Teraz te pięćdziesiąt larenów będzie tylko i wyłącznie dla Jovana, co trochę go pocieszało. Jednak aby je odebrać musi jeszcze dotrzeć do miasta, odnaleźć Veselina i zrobić całą masę rzeczy, które wymagają poruszania się. A co najważniejsze: wstania. Nie, stanowczo nie może dłużej tutaj leżeć. I co z tego że boli; przecież nie rozbeczy się jak dziewczyna.
Ale wbrew szczerym chęciom i postanowieniom, wcale się nie podniósł. Zamknął oczy i leżał po prostu z przedziwnym uczuciem zapadania się gdzieś,  wewnątrz ziemi i plątaniny korzeni leśnego runa.
- Szczurze. . .Szczurze, żyjesz? – ktoś potrząsał ramieniem Jovana.
Ten jęknął cicho, dając odpowiedź, że jednak żyje i otworzył oczy. Najpierw ujrzał nad sobą niebo zaróżowione pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, a potem kucającego obok Mihę.
Chociaż obaj mieli po trzynaście lat, Miha wyglądał na znacznie starszego. Był wyższy, ale to akurat nic szczególnego, większość chłopców mogła się poszczycić tym, że przewyższają Jovana. Jednak od kiedy skończył osiem lat ojciec zabierał go do kopalni, gdzie musiał pracować na równi z dorosłymi. Cztery lata później, zawaliły się dwa główne szyby, a kopalnię zamknięto. Miha i jego ojciec zostali z niczym, lecz chłopak ten szybko o siebie zadbał, wspomagając się prawym sierpowym zadawanym siłą umięśnionego ramienia.
- Coś ty ze sobą zrobił?
- Daj spokój– wyksztusił Jovan próbując usiąść. – Jak w ogóle mnie znalazłeś, co?
 - Zobaczyłem, że tamten od psów poszczuł Vilima, no to. . . tego, zwiałem, no. I se pomyślałem, że i ty zara się zwiniesz. No i tego, poszłem jakoś tak na około, żeby na ciebie poczekać w lesie. To poczekałem, a tu patrzę: lecisz. Ja żem cię zawołał, ale ty już pobiegłeś dalej i mnie chyba nawet nie usłyszałeś, bo też się przecież nie darłem głośno. Ale nie mogłem cię, kurwa, dogonić. Gdzieś mi zwiałeś, no to szłem dalej ścieżką i cię szukałem. Pewnie bym do miasta doszedł, ale mi się przypomniało o tamtej drodze na skróty, co właśnie tędy, przez wąwóz leci. No to poszłem i żem cię zobaczył. Pomóc ci, Szczurek?
 - Niby po co? Pogap się jeszcze.
 - No ale masz ten...
 - Mam.
Jovan wstał chwytając wyciągniętą dłoń kolegi. Przy każdym ruchu coś go bolało, ale starał się nie krzywić. Nie będzie mięczakiem, a już na pewno nie wtedy, kiedy widzi go Miha, wyższy o dwie głowy.
Ten zaś lustrował go intensywnie, przyjmując ów specyficzny wyraz twarzy, jak zawsze, gdy usiłował wysilić mózg do myślenia. Jovanowi wydało się to co najmniej podejrzane i wcale mu się nie spodobało. Tym bardziej, gdy zorientował się do czego przylgnął wzrok Mihy.
 - Dzielimy się po połowie, nie? – zaproponował nie patrząc na kolegę, lecz medalion na jego szyi, połyskujący obietnica nagrody. - Tą kasą od Veselina...
 - Po połowie? No chyba ocipiałeś – odparł Jovan, choć szóstym zmysłem przeczuwał jak to się skończy. – Przecież jeszcze z Vilimem się umówiliśmy, że ty bierzesz jedną czwartą, a my resztę dzielimy między sobą.
 - Taa... Tak się umówiliśmy. Ale wiesz, co, Szczurze?
 - No?
 - Bo mnie się jakoś tak mało chce dzielić wedle tego, co żeśmy wymyślili i co Vilim chciał. Jego zadusiły kundle, dlatego będzie po mojemu – powiedział Miha uśmiechając się paskudnie. – Miało być pod dobroci, ale nie, to nie.
Nim skończył Jovan odwrócił się na pięcie i spróbował uciekać przez krzaki jeżyn.  Jednak ledwie przebiegł kilka koślawych kroków, wielka łapa zacisnęła się na kołnierzu jego koszulki.
  - Aleś ty głupi, Szczurze – zarechotał Miha.

A potem zamachnął się i zdzielił Jovana na odlew.

4 komentarze:

  1. Na początku wymienię dwa błędy, które spostrzegłam, chociaż ja bardziej stawiam treść niż na gramatykę.

    1."Jeżeli się włamią się właśnie " - sądzę, że nie powinno być drugiego " się"
    2" Po za tym wciąż ... "- poza

    A teraz o treści - kurde, marzyłam, żeby znaleźć taki blog!

    "Ten blog to siedlisko scen brutalnych, wulgaryzmów i wszelkiej patologii. " --- Właśnie takiego od kilku miesięcy bloga poszukiwałam! Więc masz we mnie stałą czytelniczkę, obiecuję.

    Co do treści - ciekawi mnie co będzie z Szczurem, jak się potoczą jego losy i po co komu medalion. Okropność z tymi narządami w słoikach, ale to jeszcze bardziej zachęciło mnie to zapoznawania się z twoimi tworami.
    Masz bardzo dobry styl. Lubie twoje opisy, ciekawych bohaterów i interesujące historie.
    Cóż mogę jeszcze powiedzieć? Czekam, aż dodasz kolejną notkę.

    Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja mam nadzieję na sceny brutalne! ^^ Zawsze mi tego brakuje,więc śmiało, śmiało...Zagęszczenie może wynosić nawet kilkanaście na rozdział ^^ Jak na razie zaczyna się dobrze, choć akurat organy w słoikach średnio mnie ruszają, cokolwiek by to nie było :) Ale tendencję masz dobrą ^^ Osobiście uwielbiam historię i jeśli to opowiadanie jest o Rewolucji Październikowej jak na to wgląda do tej pory, to będę wpadał ^^ Choć akcja z medalionem coś mi mówi, że będą jakieś elementy fantasy...^^ No, zobaczmy...Pozostała rozdział nadrobię jutro ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam :D Zbierałam się na Twojego bloga już od paru dni, ale wiadomo jak to jest, raz że mam masę zaległości na innych blogach, a dwa, że temperatura jest okrutna, człowiek czuje się jak w Mordorze, więc dzięki bardzo, nawet biegać po blogach nie bardzo miałam ochotę, ale dziś się zebrałam do kupy, i może skomentuję tylko jeden rozdział, resztę nadrobię na dniach. A, no bo nie wiem, czy mnie kojarzysz, ale ja jestem ta od Szweda i potopu, z gud-med-oss :)

    Zacznę może od jakichś tam niedociągnięć:
    "Jak Veselin mówił, że tutaj, tu tutaj." - TO tutaj.
    "i ulicznych artystów, do których na ogół przemawiały ideały, a jeśli nie to pieniądze." - po tym ostatnim przecinku wydaje mi się, że powinien być jeszcze jeden, przed TO. Ale nie jestem w temacie aż tak obeznana, żeby dać sobie za to obciąć rękę, powiem szczerze D:
    "ustal." ustał.
    " no prawie. " - przecinek

    Już wcześniej, zaczynając czytać tekst, i w ogóle po lekturze "O blogu" wiedziałam, że zostanę tu na dłużej, ale to: "W mętnej formalinie pływała ludzka głowa" przesądziło. Nie pozbędziesz się mnie. I bardzo żałuję, że pojawiły się tylko trzy części. Ale nic to, nacieszę się i tym, a dalej będę czekać.
    "których potrafił rozpoznać. " - chyba brakło NIE
    "Nim skończył Jovan odwrócił się na pięcie i spróbował uciekać przez krzaki jeżyn. " przecinek przed Jovanem

    Dobra, to teraz odnośnie całości.
    To jest jedna z najciekawszych rzeczy, z jakimi się w Internetach zetknęłam. Powaga. Połknę dziś resztę, jutro skomentuję, bo na wieś jadę i tam Internetów niet.

    Nie potrafię Ci powiedzieć, co mnie tak ujęło. Ten tekst ma tak wspaniałą, niezmiernie ciekawą i jednocześnie niepokojącą atmosferę, że nawet ciężko mi jest jakoś sensownie coś powiedzieć. Naprawdę, zwykle moje komentarze wyglądają inaczej. Ten tekst jest fantastyczny, czułam się, jakbym czytała naprawdę dobrą powieść, wiesz, o co chodzi? Nie wiem, na pewno dużo zrobiło nieosadzanie akcji w normalnym świecie. Przy pierwszej wizycie byłam niemalże pewna, że tekst będzie o rewolucji 1917, ale grubo się pomyliłam, jak widać. I to jest po stokroć lepsze od tego, czego się spodziewałam.
    Mam zaległości u innych, ale rzucam je w cholerę, Twój tekst muszę przeczytać jako pierwszy. Niezmiernie żałuję, że z tego co widzę, na przestrzeni roku pojawiły się tylko trzy rozdziały. Ale nic to, nacieszę się i tym.

    Tyle rzeczy w tym tekście mnie intryguje, począwszy od powodów całej tej ekspedycji trzech chłopaczków, bo naprawdę chciałabym wiedzieć, dlaczego komuś tak szalenie na tym medalionie zależało, idąc przez samego hrabiego, który został tu tylko wspomniany, ale zaintrygował mnie niemożliwie, poprzez jego, hm, laboratorium, które przyprawiło mnie o dreszcze, a kończąc na postaci Mihy, co do którego dosłownie sekundę przed tym, jak że tak powiem wyszło szydło z worka, to zrozumiałam, że się ze Szczurkiem nie będzie układał. Nigdy jeszcze nie odczułam tego, czytając coś na blogu. Bo czytając książki mi się zdarza, ale na blogach - nie.

    Padam Ci do stóp za ten tekst, mimo że na razie mam za sobą tylko jeden rozdział. Już poleciłam Cię jeszcze jednej osobie, pewnie wpadnie.

    Wbiłaś się do czołówki mojej listy czytelniczej. I naprawdę chciałabym jeszcze coś powiedzieć, bo ten tekst zasługuje na wyczerpujący komentarz, o wiele bardziej niż ten, który napisałam, ale ja tak mam, że jak coś mi się podoba, to wychodzi ze mnie tylko bełkot. Ale jestem zachwycona, i to chcę wyraźnie podkreślić.

    Do napisania :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. No to witam :D Wpadłam tutaj przez koleżankę, która gorąco poleciła Twoje opowiadanie, to jestem i komciam, bo przeczytałam nie wiadomo kiedy, tylko nie było kiedy skomciać. D:
    To zacznijmy od tego, że z takim opowiadaniem w morzosferze jeszcze się nie zetknęłam. Dobrze mi się wydaje, że piszesz mniej więcej w okolicach rewolucji francuskiej? Genialny pomysł, padam Ci za niego do stóp. Sama bym tak zrobiła, jak doszłam do wniosku już wcześniej, ale tutaj wpadłam, koncepcja padła, bo byłaś szybsza.
    Co do treści, jest znakomicie napisana. Zdarzyło się parę literówek i braków przecinków, ale moja poprzedniczka chyba wypisała już wszystko. To mogę przejść do zachwytów. W tym nie za długim tekście znakomicie oddałaś klimat swojego świata, zarysowałaś trochę postaci, fabułka trzymała w napięciu. I nie przeszkodziło to w skonstruowaniu plastycznych opisów. Jestem pod wielkim wrażeniem.
    I łapiesz punkty za nazwisko Mihalovica. Nie wiem dlaczego, ale w morzosferze często zapomina się o nazwiskach bardziej słowiańskobrzmiących. To byłoby czeskie, tak? Nie wiem, strzelam. Nieważne. Wracając do Mihalovica, jest intrygujący przez tego lamusa. Ciekawe, na co mu były te narządy - dobry motyw, a że dowiadujemy się o nich razem ze Szczurem, robi się klimatycznie.
    Jakby coś, wpadłam tylko na krótko. D: Ale ciekawi mnie okrutnie, po co był ten medalion, sam przewrót, jak i co się stanie dalej z Jovanem - randomowo imię skojarzyło mi się z DA, pewnie niesłusznie - i tak dalej, ogólnie to tekst trafił do mojej czołówki blogów i lecę go dodać do linków.
    Tutaj wszystko do siebie pasuje. Nastoletni złodziejaszkowie, psiarz, burżuje. To przez burżujów doszłam do wniosku, że chodzi o rewolucję francuską w wydaniu fantastycznym, ale zaraz może się okazać, że się mylę. Bo może chodzić o XIX wiek czy coś. Ale nie wiem. ;_; No, pewnie odpowiedź będzie gdzieś w kolejnym rozdziale.
    Serio, przepraszam, że tak krótko, ale tak to jest, jak się zostawia wszystko na ostatnią chwilę D: Ale tekstem jestem autentycznie zachwycona i przy następnym rozdziale oczekuj na długiego komcia.

    Pozdrówki,
    Athemoss.

    OdpowiedzUsuń